Dlaczego nie lubię słowa „poświęcenie”
Żeby była jasność – słowo „poświęcenie” nie drażni mnie samo w sobie. Przecież używane jest w kontekście pozytywnym, na przykład w znaczeniu: „poświęcił się dla sprawy”, „poświęcił się dla ojczyzny”. W takim przypadku mamy do czynienia z bohaterską i heroiczną postawą danej osoby – czyli możemy tylko odczuwać wobec niej podziw.
Nie lubię natomiast, kiedy używa się tego słowa w kontekście macierzyństwa. Mam wtedy wrażenie, jakby matka czy ojciec wybrali jakąś męczeńską drogę opiekowania się rodziną, niczym heroiczni rodziciele.
Czasami słyszymy sformułowania „poświęcił się dla rodziny i pracuje od świtu do nocy, żeby zapewnić im byt” albo „poświęciła się dla dzieci i zrezygnowała z kariery zawodowej” czy też „całe życie poświęciła rodzinie a oni nie maję teraz dla niej czasu”.
Nie wiem dlaczego, ale takie sformułowania strasznie mnie irytują. Denerwuje mnie nazywanie „poświęceniem” – zwykłego ludzkiego obowiązku opieki nad dzieckiem i zapewnienia mu godnego bytu. Nie ma w tym żadnego heroizmu, żadnego bohaterstwa.
Moja babcia Renia powiedziała mi kiedyś bardzo ważną rzecz. W jednej z rozmów o rodzinie, zapytałam babci jak to jest, że ona nigdy niczego nie chciała od nikogo a sama zawsze była chętna swoim dzieciom i rodzinie do pomocy, nigdy im niczego nie odmówiła, nawet jak już były dorosłe. A babcia, mądra bardzo kobieta, wytłumaczyła mi, że przecież dzieci same się nie pchały na ten świat. To rodzice decydują o ich pojawieniu się na świecie i są za nie odpowiedzialni.
Czasami jedno zdanie ustawia człowiekowi myślenie na właściwe tory. To właśnie po tej rozmowie z babcią zrozumiałam coś co zawsze czułam i wiedziałam – że to żaden wyczyn, żadna łaska, że kochamy i dbamy o nasze dzieci. To po prostu nasz obowiązek, ponieważ one same nie pchały się na ten świat!
Dlatego kompletnie nie rozumiem jak ktoś niekiedy mówi „tyle czasu poświęcasz dzieciom – a one kiedyś wyfruną z gniazda i będą miały swoje życie”. Śmieszy mnie to, bo przecież nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia co zrobią moje dzieci. Moja miłość do nich jest bezwarunkowa – nie oczekuję od nich niczego. Wydałam na świat troje dzieci i skoro zdecydowałam o tym, że mają się urodzić, to moim podstawowym zadaniem jest zapewnić im jak najlepsze życie.
Nigdy nie patrzę na macierzyństwo jak na transakcję wiązaną – ja poświęcam się teraz dzieciom, to one podadzą mi na starość przysłowiową szklankę wody. Nie analizuję tego w ten sposób, nie warunkuję swojej miłości.
Tak samo nie lubię jak czasami rodzice w kłótni z dzieckiem używają argumentów w stylu „to ja wstawałam do ciebie w nocy jak byłeś mały – a ty mi teraz tak pyskujesz?”.
Wypominanie czegokolwiek co się zrobiło dla dziecka jest totalnie nie fair. Przecież na dobrą sprawę, kto miał w tej nocy do dziecka wstawać? Sąsiadka? Listonosz?
To tak samo, jak nie jest żadnym bohaterstwem, że rodzice pracują na utrzymanie rodziny. A co niby dzieci miałyby zrobić bez jedzenia, picia i dachu nad głową? Rozumiem, jeśli ktoś decyduje się pracować na rzecz obcych dzieci, obcych ludzi w ogóle – to faktycznie jest szlachetna postawa. Natomiast powołując do życia dziecko – nie jest żadną niesamowitością utrzymywanie go, dopóki się nie usamodzielni.
Podsumowując, uważam, że macierzyństwo zbyt często utożsamiane jest z jakimś poświęceniem, niemalże męczeństwem udręczonej matki, która jest zaskoczona, że to tyle pracy. Oczywiście nie piszę tutaj o rodzicach chorych dzieci, przed którymi chylę czoła. Mówię o przysłowiowej normalnej rodzinie, gdzie są zdrowe dzieci, zdrowi rodzice – to żadne poświęcenie ani żaden wyczyn dbać o rodzinę. Nie przypisujmy sobie bohaterskich cech, tam gdzie ich nie ma.
Nigdzie nie jest przecież napisane, że każdy musi mieć dzieci. Jedno jest jednak pewne, że jeśli zdecydujesz się urodzić dziecko – to nie ma już odwrotu. I choćby niekiedy było ciężko, to nie można patrzeć na to jak na poświęcenie. Ostatecznie to była Twoja decyzja – a nie dziecka.
Bardzo mądre słowa. Amen!
Zgadzam się w 101% …
Podpisuję się pod tym w 100%. Nie znoszę postawy wobec dzieci „wypominania” czy oczekiwania „dozgonnej wdzięczności”. Za co? To była nasza decyzja o ich urodzeniu i oczywiste jest, że robimy wszystko, żeby wychować je na szczęśliwych, dobrych, silnych ludzi i chciałabym, żeby moje dzieci okres spędzony w domu wspominały jako jeden z najszczęśliwszych w ich życiu.
Nie rozumiem podejścia „teraz poświęcę dla nich najlepsze lata życia ale przynajmniej na starość będzie kto miał mi podać szklankę wody” .
Tak, ta kalkulacja jest najgorsza
Bardzo rzeczowo opisana kwestia podejścia do macierzyństwa i odpowiedzialności rodziców. Czasami jednak zdarza się rozdźwięk pomiędzy teorią a praktyką, a raczej między wyobrażeniem a rzeczywistością jak wyglada macierzyństwo. Bo dziecko koleżanki przesypiało większość nocy, nie płakało tyle co moje itd. i rodzi się frustracja, poczucie zniechęcenia i poświęcenia. Z drugiej strony nikt nie mówił, że będzie łatwo, lekko i przyjemnie, ale dzieci nie prosiły się na świat i naszym obowiązkiem jest zapewnić im to co jest niezbędne do ich prawidłowego rozwoju i w zamian nie oczekiwać nic oprócz ich miłości